Dziś niedziela 24.03.2013.
9-ta dzwoni telefon, ja jeszcze delikatnie kimam.Patrzę na wyświetlacz dzwoni znajomy, który handluje antykami.
Pyta tak, czy można jakoś poznać, że licznik w aucie jest kręcony?
W sumie wyrwany z półsnu pytam dokładnie, o co chodzi?
Więc mówi, że chce kupić samochód, wypatrzył coś w internecie polskim i tak profilaktycznie pyta jako nie znawca motoryzacji, jak to jest z tym licznikiem?
Pytam co to za auto i jaki ma przebieg? Rok auta 2004 , przebieg około 190.000km. Celowo nie podaję szczegółów dotyczących samego ogłoszenia ponieważ nie kopie się leżącego a gość nie dość, że leżał to nie dawał znaków życia i o nim ta opowieść.
Odpowiadam, że w zasadzie jak jest to zrobione z “jajem” to nie ma za bardzo możliwości stwierdzić czy był kręcony, ale proszę o namiar na ogłoszenie i mówię ,że nie mam dostępu do komputera ale jak będę miał, to oddzwonię.
– Zrobiłem pomiary , komputer z internetem był dosłownie 295 cm od mojej głowy (policzone dokładnie miarką) ale nie o to chodziło, powtarzam byłem na pół przytomny i musiałem dojść do siebie.
Więc po “dojściu” o 10-tej dosłowie , odpalam komputer i dzwonię do szanownego pana.
Pytam dokładnie, które to ogłoszenie? Otrzymuję numer ogłoszenia i od razu wchodzę do epicentrum.
Jest.
Sprzedający co istotne wg. mnie a do czego myślę dojdę, dużymi literami piszę na temat auta 7 bardzo krótkich ale treściwych dla mnie zdań.
Więc w ogłoszeniu są podane wszystkie cechy jakie ma nowy samochód a oferowany ma 9 lat.
Idealny, bezwypadkowy, stan techniczny bardzo dobry, jeden właściciel, książka serwisowa, udokumentowany przebieg, bardzo czysty, bardzo zadbany, nie wymaga żadnego nakładu finansowego, można jechać do serwisu na kontrolę, (w związku z tym, że to auto z niemiec jest również info) posiada tablice przewozowe i jest również możliwość przygotowania do rejestracji. To słowa zacytowane z opisu.
W zasadzie jak przeczytałem to powiedziałem mu dosłownie, mając człowieka cały czas na linii, że może być całkiem dobre auto. Znajomy prosi mnie, żebym zadzwonił i dopytał, on już w zasadzie wybrał, dzwonił do gościa i umówili się wstępnie ale prosi mnie o wykonanie telefonu asekuracyjnie.
Robię to niechętnie, ale nie odmawiam, zaraz po rozłączeniu się dzwonię na podany w anonsie numer.
Oferta jest opisana na tyle klarownie, że wiem od czego zacząć ,żeby przejść do konkretów.
Więc tak, żeby zobrazować sprawę ponieważ to jest istotne, na zdjęciu w ogłoszeniu jest samochód z tablicami niemieckimi nazwijmy je “standard”. Mam na myśli standardową tablice rejestracyjną używaną na terenie niemiec, kiedy samochód jest zarejestrowany.
Na zdjęciu widać, że znaczki aktualizacyjne lub jak kto woli dopuszczające do ruchu czyli z przodu hu czy tuv i herb są odklejone, co to znaczy? To, że samochód jest wyrejestrowany w urzędzie niemieckim czyli “zulassungsstelle” i nie może poruszać się po drodze. Piszę po drodzę niemieckiej, w polskim syfie wszystko jest możliwe ale koncentrujemy się na Niemczech skąd auto jest sprowadzone i skąd wg opisu przyjechało (na kołach!) do polski.
Widząc te tablice i czytając opis nie zgadza mi się to, że auto przyjechało na kołach (co jest bardzo dobrym zwiastunem swoja drogą) i posiada przewozowe tablice, tablic tych nie widzę na zdjęciu.
Pomyślałem dosłowie ,że tak jest ale sprzedający celowo założył do zdjęcia tablice stałe ponieważ lepiej to wygląda jak tablica z paskiem i może i faktycznie ma to sens.
Więc Dzwonię!!
Pierwsze co pytam(oczywiście po grzecznym przywitaniu) czy samochód ma te przewozowe tablice?……………..
które dla nie do końca zorientowanych wyglądaja tylko w dwojaki sposób, obie wersje mają pasek z prawej strony. Jedna wersja to tablice z paskiem żółtym czyli 5 dniowe, to bardziej tablica czasowa jak przewozowa ale stała się przewozową kiedy weszliśmy do uni po czym po zmianie przepisów nie za bardzo mogli celnicy podskoczyć.
Wcześniej już za czasów unijnych, jak granice pomiędzy Polska a Niemcami były strzeżone było tak, że “na żółtej tablicy” nie wjechaliśmy do Polski, nie przepuścił nas celnik lub wopek, nie ma znaczenia. Odbywało się to tak, że po Niemczech owszem nic nie stało na przeszkodzie, żeby jechać, choć też były zawirowania ponieważ żólte tablice były przeznaczone dla Niemców i w urzędzie wydawali je tylko Niemcom ale to można było obejść. Dla Polaków i innych były wspomniane tablice celne.
Jednak na granicy pojawić się z takimi żółtymi tablicami nie było sensu, oczywiście piszę o chęci przekroczenia granicy sprawnym samochodem z takimi właśnie tablicami, nie było to możliwe. Na ostatnim parkingu przed granicą na autostradzie stała kolejka laweciarzy polskich, czekali na delikwentów “na żółtych tablicach”, ładowali taki samochód przewozili przez granicę i na pierwszym parkingu wyładowywali sprzęt. Robili w jedną stronę około 30 km w zależności jak daleko przed i za granicą była możliwiość za i wyładunku auta. Całość po to, żeby na granicy nikt nie mógł cofnąć auta na zółtych tablicach, dalej po rozładowaniu i wykupieniu w budce na granicy ubezpieczenia na miesiąc (nazywało się to “graniczne”,taka zielona karta, przeważnie oferowała to warta) już na terenie Polski jechali dalej.
Tych lawet oczekujących były tłumy ale i klient był na usługę, nie miał innego wyjścia, nie przejachał by granicy i tyle.
Z czasem przepisy unijne jednak pozwalały na jazdę na takich tablicach również po polskiej stronie i proceder wymarł.
Jak wygląda sam zakup takich tablic?
W niemieckim wydziale komunikacji czyli zulassungsstell-i kupujemy tzw. krótkie tablice (kurtz kenzeichen) to znaczy 5 dniowe. Koszty to w zależności od landu od ok.75 euro. Na opłatę składa się: opłata urzędowa, czyli to co żąda pani z “okienka” około 13 euro płacone w urzędzie, koszty wydruku szyldów rejestracyjnych 10 euro i ubezpieczenie od 50 euro te płatne u prywaciarza bezpośrednio przy urzędzie, wszystkie podane opłaty są elasyczne i mogą się różnić w zależności w jakim mieście załatwiamy tablice.
Wygląda to tak. Najpierw udajemy się do prywatnego grajdołu znajdującego się na terenie urzędu czyli “zulassungsstelle” lub bezpośrednio przy nim i tam wykupujemy wspomniane ubezpiecznie i płacimy za wydruk szyldów czyli tablic, koszty 50+10 czyli 60 euro. Ubezpieczenie już będzie wypisane na naszą osobę jednak nie będzie wpisanego numeru rejestracyjnego, za tablice płacimy ale również na tym etapie nie dostajemy ich do ręki.
Z tym zestawem udajemy się do stanowiska obsługi w urzędzie. Kolejkę zawsze reguluje numerek wydrukowany z automatu, który znajduje się na sali obsługi petentów. Czyli wciskamy guzik z odpowiednim rodzajem sprawy, którą chcemy załatwić otrzymujemy wydruk z nadanym nam numerem , siadamy i oczekujemy jak na tablicy świetlnej pojawi się nadany nam przez automat numer i stanowisko obsługi. Praktyka ta jest już coraz częściej stosowana również w Polskich urzędach.
Urzędnik pobiera od nas kwit potwierdzający wykupienie ubezpieczenia, okazujemy dokument tożsamości i drukuje nam zlecenie na dowód rejestracyjny nadając jednocześnie losowo wybrany numer rejestracyjny (pierwsze litery odpowiednie do rejonu w jakim się znajdujemy). Z tym zleceniem otrzymujemy kartę do uiszczenia opłaty urzędowej. Karta jest taka jak dostajemy np. przy wjeździe na automatyczny parking przy barierce wjazdowej. W urzędach są automaty do płacenia, dosłownie takie jak przy wspomnianych parkingach, opłatę również regulujemy w automacie. Tam koszty to koło 13 euro / zmienne w różnych landach.
Po opłaceniu i otrzymaniu kwitu potwierdzającego opłatę z kwitem zlecenia i nadanymi nam numerami szyldów udajemy się z powrotem do punktu gdzie wykupiliśmy ubezpieczenie (Versicherung). Osoba na podstawie tegoż dowodu drukuje nam szyldy z nadanym nam numerem rejestracyjnym i żółtym paskiem po prawej stronie gdzie nadrukowana jest data do kiedy ważne są tablice, w tym przypadku 5 dni. Kolejno z tym zestawem wracamy do urzędu i w innym miejscu tzw. ausgaben czyli punkcie wydawczym okazujemy otrzymane tablice i ubezpiecznie tam urzędnik nakleja nam na tablice “nalepkę legalizacyjną” i wręcza nam dowód rejstracyjny.
Jesteśmy wolni , czyli fri! Możemy się rozpędzić jak dzika świnia na torfowisku i pędzić przed siebie podskakując z nogi na nogę – a co niech gebelsy uczą się jak raduje się Polak po obsłudze. Jednak tym szybkim skocznym krokiem pędzimy do samochodu ponieważ znając życie już jakiś ponurak niemiecki zaczął dzwonić na policaj ,że polski wariat znajduje się w urzedzie i trzeba go unicestfić, Więc z szyldami pod pachą SZPULA i nie ma nas!
Ubezpieczenie ważne jest na terenie całej uni europejskiej, nie potrzeba dodatkowego, żeby poruszać się poza granicą Niemiec. Ten zestaw pozwala nam na poruszanie się po drogach w okresie tych 5 dni od wydania.
Piękną sprawą jest to, że cały ten zestaw jest in blanco czyli, dowód rejestracyjny jest “pusty” wypisujemy dopiero dane auta samodzielnie jak już dysponujemy autem, którym chcemy się poruszać. Wpisujemy jego paramerty takie jak marka, typ, numer vin itd, jednak sam “dowód rejestracyjny” i ubezpieczenie są spersonalizowane, czyli wydane imiennie na osobę, która ubiega się o ich wydanie dlatego niezbędny jest paszport lub dowód osobisty.
Oczywistą oczywistością jest, że Polak jest “sprytny” i wpisuje dane ołówkiem lub innym zmazywalnym sprzętem tylko po to, żeby na drugi dzień (lub jeszcze w czasie obowiązywania tablic) przywieść na te same tablice kolejne auto, lub odsprzedać jeszcze ważne tablice. Nie polecam takich kombinacji, policja niemiecka jest w temacie i może się to nie ciekawie zakończyć.
Żółta tablica to najbardziej popularna bo najtańsza wersja ale jest też taka klasyczna tablica celna (zollkennzeichen) z czerwonym paskiem z boku. Wydawana jest na okres 14 dni lub 30 dni i różni się zasadniczo od żółtej.
Żeby dostać taką tablicę celną z dokumentami auta( czyli fizycznie musimy już nimi dysponować w przypadku żółtych tablic na tym etapie dopiero o nim marzyliśmy) idziemy do tej samej zulassungsstelli i tam procedura ogólnie jest podobna , budka-urząd- budka jednak temat się różni.
Płacąc około dwa razy więcej (na okres 14dni) jak za żółte tablice czyli około 200 euro dostaniemy nowy dowód rejestracyjny na własne nazwisko, (czyli nie ma już in blanco), w którym są wpisane wszystkie dane auta. Dowód przypisany jest dosłownie do samochodu i człowieka, który załatwia sprawę w urzędzie, niezbędne są dokumenty personalne typu paszport/dowód i dokumenty samochodu.
Było tak , czy jest dziś nie ręczę ,że samochód musieliśmy podstawić pod urząd i spec urzędnik wychodził z budynku na oględziny. Sprawdzał vin i ogólnie czy auto nadaje się do jazdy, wówczas dopiero przyklejał naklejkę legalizacyjną na tablice. Mogło się to zmienić i dziś możliwe ,że ta procedura nie jest już wymagana, tzn. sama obecność auta bo reszta jest bez zmian.
To taka nieco egzotyka, ponieważ możemy mieć taką sytuacje ,że w polsce zlecamy koledze odbiór zakupionego przez nas auta na terenie Niemiec, kolega który idzie do urzędu (zulassungsstelle) zarejestrować samochód dostanie dowód na siebie ale nie musi być koniecznie właścicielem. Otrzymuje zestaw z tablicami celnymi i dowodem do jazdy na to auto, polski urząd skarbowy przy wydawaniu vat25 może mieć problem z interpretacją ale tak jest.
Dobrze wracajmy do rzeczy czyli do ogłoszenia.
…………..pytam pana jak samochód był sprowadzony czyli w zasadzie powinno być to pytanie formalne ponieważ odpowiedź jest dużymi literami w ogłoszeniu – pan mówi ,że: TABLICE SĄ TE CO NA FOTO !!!! – Przypomnę są “standard”, nie przewozowe!
W zasadzie konsternacja; ale jeszcze przewidywałem jedną ewentualność, nie wiem dlaczego za wszelką cenę ratowałem reputację sprzedającego w mej głowie, że wszystko jest ok, tak klarowny był opis , nie chciałem dopuścić myśli, że coś jest nie tak i to na “dzień dobry” dosłownie.
Jedna myśl, że tablice, które są na aucie czyli cywilne podczas zakupu były jeszcze aktywne, czyli samochód był w pełni zarejestrowany na Niemca i sprzedający nasz z ogłoszenia ma na tyle dobry układ, że otrzymał zarejestrowany samochód, żeby dojechać nim do Polski po czym miał go wyrejestrować ………………
Więc tak dla zobrazowania, jest to oczywiście możliwe ale w zasadzie prawie nie realne. Tylko, powtarzam tylko i wyłącznie bardzo zaufana osoba dla Niemca może otrzymać takie auto do jazdy. Nie ma możliwości, żeby obcy człowiek z ogłoszenia (jeszcze Polak cieszący się doskonałą opinią na całym świecie a głównie w Niemczech) kupił zerejestrowane auto, prawdopodobieństwo jest szalenie małe.
Osobiście miałem dwa takie przypadki, raz kupiłem seata arosa, pan miał auto od nowości, wystawił anons na autoskałcie, przyjechałem do niego już z kupionym jednym samochodem na lawecie i nie mogłem zabrać w tym dniu drugiego ale dogadaliśmy się tak ,że przyjadę busem rejsowym z polski pod jego dom w umówionym terminie a on sprzeda mi auto zarejestrowane, żebym mógł tylko dojechać do domu po czym na drugi dzień wyrejestruje auto w Niemczech.
Długo bił się z myślami facet ale w końcu zgodził się, wpłaciłem całość za auto i umówiliśmy termin. Całe szczęście, że spisałem umowę i w umowie było napisane takie oświadczenie z jego strony, że zgadza się na taki przejazd a ja oświadczyłem w drugą stronę, że dwa dni po odbiorze auta będzie ono wyrejestrowane.
Wróciłem do Polski dzień przed wyjazdem do tego gościa- transport załatwiony, dzwoni mój kolega (perfekt po niemiecku) do właściela seata a on, że nie da auta zarejestrowanego !!!
Szok mnie ogarnął, za auto zapłaciłem koszty miałem skalkulowane pod ten manewr a tu gość mówi, ni z gruchy ni z pietruchy że “nie da auta zarejstrowanego”. Dzięki Bogu była ta umowa i kolega tłumaczy, że wszysko będzie ok, że nie będzie, żadnych problemów, żeby się nie martwił, poza tym wyraził zgodę na piśmie. Długo trwało zanim się przekonał i pojechałem po ten samochód tak jak było wcześniej umówione czyli pod jego dom busem z powrotem do domu już na kołach seatem.
Wszystko skończyło się tak jak było założone przyjechałem na miejsce do domu, na drugi dzień wsiadłem w swoje auto i pojechałem 100 km do Forst na terenie Niemiec (tam jest ode mnie najbliższa zulassungsstelle , czyli wydział komunikacji i wyrejestrowałem seata).
Z wyrejestrowaniem samochodu nie ma problemu żadnego, może to zrobić obojętnie jaka osoba. Jest tak, kto w Niemczech ma dokumenty auta czyli brief i dowód czyli Fahrzeugschein lub dwie części dowodu w nowszej wersji ten jest właścicielem auta.
Tam raczej nie stosują umów itd., masz oba papiery jesteś właścielem samochodu lub innego pojazdu !
Więc powtarzam zakup auta zarejestrowanego to ciężka sprawa dla Niemca od Niemca a co dopiero dla Polaka od Niemca, graniczy z cudem !
Właśnie dlatego jest takie rozwiązanie jak próbne tablice in blanco wydawane na 5 dni. Wcześniej sprzedający musi być poinformowany, że interesujemy się zakupem ponieważ w przypadku jak ma auto zarejestrowane (a takiego nie sprzeda) musi je najpierw wyrejestrować, dopiero potem może sprzedać.
Nie ma możliwości sprzedania auta bez tablic niby nie zarejestrowanego, nie ponieważ Gebels sprzedając auto oddaje jego dokumenty a do wyrejestrowania są one niezbędne dlatego wiedzę od ewentualnego kupującego musi mieć wcześniej ,żeby zdążył dokonać wyrejestrowania. Oczywiście jest ryzyko ,że z autem będzie coś nie tak lub po prostu nie spodoba się, można wprawdzie wykożystać te tablice przez 5 dni ale jak tego nie zrobimy to wszystko przepada , nie ma możliwości zwrotu , NIE ma takiej opcji, to zakup w ciemno tzn. w jasno decydujemy się na zakup takich tablic, które umożliwiają nam poruszanie się po drodze ale my nie musimy z tego prawa skorzystać.
Niemiec w tym zakresie nie ufa nawet Niemcowi wynika to z tego, że przekazując ,czy sprzedając zarejestrowany samochód oddaje go wraz ze swoim prywatnym ubezpieczeniem. Tam nie ma tak jak w polsce ,że sprzedając samochód z oc wpisujemy w umowę datę godzinę sprzedaży i w zasadzie w razie wypadku nie partycypujemy w kosztach, tzn. nie ponosimy konsekwencji my jako sprzedający tylko nowonabywca a w Niemczech auto zarejetrowane jest z ubezpieczniem na konkretnego kierowcę. Owszem jest możliwość, że będzie kierował kto inny ale w razie w za wszelkie zło jakie wyrządzi ewentualnie kierujący odpowiada właściciel ubezpiecznia czyli Niemiec na którego jest ono wykupione, to zresztą u nas działa tak samo.
W Niemczech ubezpiecznia są drogie w porównaniu z Polską, są to kwoty dużo wyższe i utrata zniżek może słono kosztować dlatego nikt nie pisze się na sprzedaż zarejestrowanego na siebie auta, nie stosuje się tego raczej nawet na linii Niemiec-Niemiec, może inaczej rzadko w wyjątkowych okolicznościach, jednak z reguły nie.
Mało tego problem jest jeszcze innego typu, trudno potem wyegzekwować wyrejestrowanie pojazdu jak np. kupujący by tego nie zrobił dobrowolnie. Tylko policja/sąd co dodatkowo zniechęca do przekazywania ubezpieczonych aut. Po pierwsze każdy dzień kiedy auto jest zarejestrowane to są koszty, które obciążają właściciela polisy. Działa to inaczej jak w Polsce choć trochę teraz z nową regulacją się zbliżyliśmy. Niemiec płaci tylko za dni, w których auto było zarejestrowane, dzień po wyrejestrowaniu ubezpieczenie wygasa i nie płaci za nie. Po drugie jak wspomniałem, żeby wyrejestrować a co za tym idzie automatycznie przerwać ciąg ubezpieczenia auta należy uczynić to w wydziale komunikacji czylu zullasungstell – i , tam wbiją pieczęć w dowód i w brief lub duży dowód z adnotacją i datą wyrejesrowania. Z automatu idzie łączność z ubezpieczycielem, że auto zostało wyrejestrowane czyli przestaje pobierać się opłatę za ubezpiecznie.
W każdej chwili możemy ponownie zarejestrować wymeldowany pojazd, jak ma ważny tuv, który jest wbijany “pieczątką ” w dowód to zrobimy to ” z marszu” i ponownie zaczynamy opłacać ubezpieczenie. Otrzymamy nowy dowód ponieważ stary jest już nieważny i nowe naklejki na tablice, zakładając, że nie zwróciliśmy starych tablic i auto nie zmieniło właściciela.
Wracjąc do tablic przy wyrejestrowaniu auta w Niemczech musimy zabrać ze sobą do urzędu tablice, na nich jest naklejony znak dla choćby policjanta ,że auto jest zarejestrowane i ubezpieczone. Jeszcze co do ubezpieczenia to nie ma czegoś takiego jak kwit, który wozimy ze sobą, owszem dokumenty ubezpieczenia dostajemy ale możemy je trzymać w domu. Potwierdzeniem, że pojazd ma ubezpieczenie jest już sam fakt jego zarejestrowania i auto, które nie jest wymeldowane musi mieć opłacane ubezpieczenie i koniec. Nie chcesz płacić- wymelduj auto i właśnie wówczas prócz śladów w dokumentach odkleja się znaczki na tablicy rejestracyjnej z przodu i z tyłu. Chodzi o herb landu gdzie zarejestrowane jest auto i potwierdzenie “tuv” czyli przeglądu z zaznaczoną datą ważności a na drugiej tablicy jest naklejka “hu” czyli pozytywny test na spaliny co jest równoznaczne z otrzymaniem tuv, którego nie dostaniemy jak nasze spaliny nie będą spełniały norm.
W urzędzie nam te naklejki odkleją lub możemy to uczynić samodzielnie pokazując tablicę z usuniętymi znaczkami co deklasuje je do jazdy.
Same szyldy, czyli dwie tablice rejestracyjne możemy po wymeldowaniu zabrać do domu ale raczej większość Niemców w nieświadomce oddaje je w urzędzie lub zostawia w pojemniku na aluminum również tam usytuowanym.
Nie mają wiedzy, że ta tablica w jakimś sensie przy ewentualnym zakupie ich auta przez Polaka ułatwia mu później życie, nieco zmniejsza koszty ale i daje większe możliwości. Chodzi o to, że jak mamy tablice rejestracyjną a auto jest bez ważnego tuv – , który w polsce jest honorowany nie musimy wykupować tablicy próbnej na to auto, żeby pojawić się na przeglądzie.
Jeżeli chodzi o próbne tablice rejestracyjne to w Polsce wprowadzili niedawno chory przepis choć wiem po co powstał. Po pierwsze, żeby zacząć zarabiać po drugie żeby niby wyeliminiować szarą sterfę związaną ze sprowadzanymi pojazdami. Trochę słabo ktoś jest zorientowany w temacie i to jest smutne, że zamiast zrobić to “z jajem” i faktycznie ukrócić coś co jest na strasznym poziomie czyli wszechobecna czarna strefa, zrobiono to nieudolnie a w zasadzie nie zrobiono nic. Pewnie ten co “głowił się” nad przepisem nie ma zielonego pojęcia o sprawach, które się dzieją wokół niego i jak funkconuje to bagno.
Wg. mnie nieudolny złodziejski przepis, nie specjalnie lub wogóle nie eliminuje szarej strefy a utrudnia tylko życie i naciąga na kolejne koszty. Ja nie odnajduje sensu na pobieranie w Polsce próbnych tablic rejestracyjnych kiedy sprowadzonym autem pojawimy się na przeglądzie przywożąc go na lawecie. Mamy dokumenty niemieckie, tam są dokładne dane, możemy je oczywiście przetłumaczyć jak jest problem a po co ten próbny dowód z tablicami, kiedy nie mamy np. zamiaru poruszać się autem. W próbnym dowodzie danych jest jak na lekarstwo czyli i tak nie ułatwi to pracy diagnoście, który odczytuje dane z dokumentów niemieckich. Całość po to ,żeby Polaka naciągnąć na pieniądze czy jak kto woli koszty.
Pierwsze samo to, że wogóle się po takie tablice zgłaszamy to ponad 80 zł , druga sprawa pobierając próbny dowód musimy natychmiast zapoczątkować płacenie oc na to auto i nie ma żadnego znaczenia to, że nie mamy jeszcze zamiaru nim jeździć tylko powiedzmy stanie w komisie czy na naszej posesji i będzie oczekiwał na klienta 6 miesięcy – ubezpieczenie płacimy i koniec.
Jeszcze jedna paranoja z tym związana, ostatnie dwa przykłady, które miałem.
W samochodzie po kolizji na który mamy wydane zaświadczenie z policji ,żeby zrobić przegląd musimy wykupić tablice próbne – mało tego, to wymysł lubuskich stacji diagnostycznych , w innych rejonach polski z tego co wiem nie ma z tym problemu bynajmniej nie np. we Włocławku- miałem do czynienia .
Czyli w lubuskiem mając taką sytuację musimy udać się po tablice zwracając czasowo swoje od auta, potem przegląd, następnie po zwrot swojego dowodu i swoich tablic.
Taka sama sytuacja jest kiedy policja zabierze nam dowód z powodu braku przeglądu (spóźnienie się o tydzień). Nie można po prostu z zaświadczeniem pojechać na stację diagnostyczną ponieważ tak umówili się, że niby jakiś przepis nie pozwala.
Więc ja się ku..a pytam jak to jest ,że w lubuskiem nie pozwala a w innej części kraju nic o tym nie wiedzą i na przegląd w takiej sytuacji jedziemy z marszu. Piszę o tym mając osobistą wiedzę ,że tak jest.
Mało tego to nie jest kwestia tego, że wymaga tego wydział komunikacji tylko diagnosta nie zrobi przeglądu jak nie będzie miał dowodu, nie może być zaświadczenie z policji wydane na 7 dni ( ważne co istotne), zresztą nawet jak nie ważne ładuję auto na lawetę i w czym jest problem? Poza tym jest też ewentualnie karta pojazdu, nie rozumiem po co dowód? Auto jest legalnie zarejestrowane w polsce , zostało już raz zweryfikowane pod względem parametrów technicznych przy pierwszej rejestracji w urzędzie, posiada tablice rejstracyjne , które wg. prawa też są dokumentem auta po co brać dodatkowo czerwoną tablice????
Diagnosta ma na tym etapie sprawdzić stan techniczny danego auta, spisać “z natury” vin i wypowiedzieć się czy auto z tym vinem może poruszać się po polskiej drodze, to czy ma prawo do rejestracji zostało już raz weryfikowane i skoro ma tablice rejestracyjne znaczy ,że zostało to zrobione pozytywnie..
To Polska właśnie, banda nieudolnych pajaców od lat zakotwiczona w urzędach od najwyższych do najniższych szebli. Im wyżej, tym mam wrażenie więszy debil bo po przepisach prawa jakie mamy choćby w zakrsie motoryzacji wnioskuje ,że tak jest. Opisywałem temat przy okazji rejestracji starej motoryzacji, jak utrudniają życie. Szkoda słów na analizę.
Wracając do Niemców i sprzedaży przez nich zarejestrowanych samochodów, owszem są wyjątki ale ja piszę o regule. Są też takie przypadki, że niemiecki handlowiec samochodów posiada tzw. własne tablice komisowe (czerwone) takie jak w polsce białe z czerwonymi literami i cyframi ale zasada ich “pracy” jest już zupełnie inna.
W PL wykupi je każdy, kto chce a tym bardziej teraz kiedy wprowadzili egzotyczny przepis, który zmusza do ich wykupu, w Niemczech otrzyma je tylko przedsiębiorca, zasady też są określone.
Tam jest opłata roczna za ich posiadanie dodatkowo jest wykupiona książka ubezpieczeniowa, w tą książkę wpisujemy za każdym razem jak chcemy przejechać się nie zarejestrowanym autem jego dane. Czyli np. hadlarz ma na placu auto “x” , jest ono wyrejestrowane czyli bez ważnych tablic (a co istotniejsze jak stoi na placu nie ma opłat związanych z ubezpieczeniem “nieruchomego słupa”), kupiec chce się przejechać autem przed ewentualnym zakupem. Sprzedający montuje takie właśnie swoje “prywatne” tablice próbne “czerwone” wypisuje książkę ubezpieczenia i w drogę. Auto jest dopuszczone do jazdy pomimo ,że np. nie ma ważnego tuv, to posiadacz tablic gwarantuje za sprawność auta w zakresie jazdy próbnej ubezpiecznie takie jest wyższe ze względu na inne ryzyko ale płacimy je tylko i wyłącznie w zakresie jakim będziemy poruszać się danym autem powiedzmy jeden dzień lub od 6-tej do 22-giej, co wpisujemy do książki ubezpieczenia na podstawie której później jesteśmy szczegółowo rozliczani.
Sprzedający jak ma dobrego, zaufanego odbiorcę to da takie tablice wiedząc, że nikt nie będzie wydziwiał i zależy mu tylko na dojeździe do domu zaoszczędzając około 100 euro na zakupie “krótkich ” o których pisałem.
Chodzi o to ,że kupujemy takie auto choćby o 22-giej i natychmiast możemy jechać w drogę, nie mamy takiej możliwości jak nie posiadamy swoich wykupionych wcześniej tablic krótkich “in blanco”. Niemiec jak sprzedaje wyrejstrowany samochód, nie mamy możliwości wyjechać nim na trasę na własnych kołach.
POWRÓT POWRÓT DO SEDNA ! Trochę sie pogmartwało ale jak ktoś czyta mam nadzieje w trybie ciągłym to pojmie.
…………….to ostatnia myśl , potem już było tylko pikowanie w dół.
Sprzedający , po sposobie prowadzenia rozmowy czyli “cwana gadka” bez kultury osobistej mówi, że NA TYCH TABLICACH ZOSTAŁO PRZYWIEZIONE,
Jeszcze myślę ok, pytam – Kiedy został wyrejestrowany?
Jak wspomniałem tablice były już nieczynne czyli wyrejestrowany pojazd w niemczech. Znam takich kamikadze, którzy decydują się jechać taką “miną” ale to kompletnie bozbawione jest logiki, prawdopodobieństwo złapania jest ogromne kara nie współmierna do zaoszczędzonych pieniędzy nie stosuje się tego bynamniej nie czyni tego zdrowy na umyśle człowiek.
Pytam grzecznie, żeby była jasność, ja nie potrzebuję żadnej presji na podniesionym głosie, wręcz na śpiąco jeszcze zadaje te pytanie, które jest pierwsze bo od tego zacząłem od tych tablic.
Odpowiedź brzmi – WCZORAJ !
Nie zajęło mi wiele czasu, żeby dojść, że dziś jest niedziela wczoraj była sobota – żaden urząd nigdy nie był czynny w sobotę, nie wiem może podczas wojny coś było czynne ale nie we współczenych Niemczech. Piątek do 12-tej !!! to jest raczej maksimum i mają Wochenende.
Mówię: Wczoraj była sobota – nic więcej ani nie zdążyłem ani nie miało sensu mówić, odpowiedź w jednej serii brzmiała:
“FRAJERZE ZAJEBANY KURWA, CHCESZ KUPIĆ SAMOCHÓD CZY …………” – całość o 10 decybeli głośniej jak jedno zdanie wcześniej , nie było sensu kontynuować wyłączyłem tą wilkopolską rozgłośnie.
Smutne, bo pochwalił się panicz, że ma Miecz! Ba, on dużymi literami krzyczy w internecie, że posiada potężne mieczysko. Miecz jest piękny, grawerownany, z wysokiej jakości stali, skórkowa rękojeść i przyjemna w dotyku pochewka. Mało tego gwarantuje, że umie go wyjąć z pochwy , użyć po czym sprawnie włożyć ponownie w to samo miejsce, rekalmuje się jako posiadacz stalowego oręża na które nie ma mocnego we wsi , gminie a nawet państwie polskim. Co się okazuje kiedy lud domaga się, żeby to udowodnić i miecz zademonstrować ?
Nie ma miecza ! Nie ma pochewki ! Jest prawdopodobnie tylko zardzewiały mały kozik, który raptem był używany ale dawno temu w sezonie grzybowym do odcinania pogrzybków z runa leśnego. Dokładnie służył do oddzielenia trzonka od grzybni. Lud już wie, że takich tępych kozików jest pełno. Każdy kredens kuchenny w polskim gospodarstwie domowym ma na swym dnie takiego kozika. Nikt nie krzyczy, nikt się nie wychyla, każdy używa go wedle własnego uznania, jeden szarpie agresywnie inny ruchami jakby wachlował szabelką podcina grzyba ale razem z grzybnią, inny próbuje nadrobić techniką ale nie ma gwarancji, że nie uszkodzi runa leśnego. Tak kończą legendy o mieczu, który rzekomo jest, mówią o nim, piszą ale jeszcze nikt go nie widział. Ponoć, ale to tylko ponoć do dziś w niektórych rejonach afryki posługują się sprawnie mieczami, choć bardziej chyba to maczety, które sieją grozę w zarośniętym buszu ale żeby w wielkopolsce był busz to nie słyszałem. Dużo szkółek leśnych to tak owszem.
Jeszcze raz powtórze ogłoszenie miało 7 zdań, krótkich pisanych dużymi literami co miało chyba spotęgować ich powagę a okazały się mistyfikacją, wabikiem na palanta jakim jest polski kupiec. Słowa, które wcześniej zacytowałem tam były, czyli o istniejących tablicach przewozowych i o tym, że samochód przyjechał na kołach. Pierwsze pytanie o te tablice i hapy end, koniec rozmowy, nawet nie miałem szansy na drugie, ciśnienie było pewnie takie jak na dnie rowu mariańskiego a sprzedający chciał zanurkować tam w masce i rurce z biedronki. Wziął długi rozbieg po pomoście, skoczył na banie- zetknięcie z lustrem wody i… gumka w majtochach pękła,galanteria zaczęła swobodnie falować i koniec marzeń. Dno zostało osiągnięte już przy zetknięciu z wodą.
W zasadzie może nawet ja bym nie podszedł z tym pytaniem jako pierwszym, choć na pewno pojawiło by się jakbym miał okazję na dłuższą rozmowę ale zanim zadzwoniłem ten znajomy jak powiedział mi, że w zasadzie jest umówiony na zakup to pytam jak z opłatami, które też w anonsie jest napisane, że są możłiwe. Powiedział mi coś dziwnego, że sprzedający zrobi opłaty i papiery wyśle mu pocztą !!!! Lekko mnie to zdziwiło, nie mogłem dojść jak to miało by być zrobione technicznie ale pomysłowość polska jest mi znana, więc pomyślałem, że wszystkiego nie wiem bo przecież człowiek cały żywot się uczy i jako debil umiera.
Absolutnie nie podejrzewałem, że rozmowa pójdzie w tą stronę tak szybko, myślę dopracuję temat tablic, one oczywiście są i jest ok, przejdę do pytań technicznych a tu sprzedający mieczem próbuje wojować i od własnego miecza ginie. Klęska na całej linii.
Ten mój znajomy, żeby była jasność można powiedzieć “jedną nogą” był po to auto. Nie wiem, czy to siła wyższa czy Bóg nad nim czuwa, że tak się to potoczyło !!
Myślę sobie tak ,
to wydarzenie było poważnym sygnałem dla mnie ,że już gorzej być nie może.
Zastanawiam się ilu ludzi zajmujących się handlem samochodami w Polsce jest tym szaleństwem, który sami sobie zgotowali zmęczona ?
Tego nie da się wytrzymać dłużej co sie dzieje, sami nie zdają sobie sprawy że doprowadzili handel do rudery !!
Całkowita destrukcja, zaufanie jest zerowe, najgorsze jest to, że są tacy “mam nadzieję że są”, którzy nie chcieli nawet myśleć o kantach ale w obliczu tego co zastają ze strony swoich kolegów po fachu są absolutnie bezsilni. Wiem, wiem to żadne wytłumaczenie ale tak może być. Chcą dalej handlować możliwe, że robili to przez jakiś etap w życiu na uczciwym poziomie ale dziś jest to niemożliwe !!!
Zderzają się z tymi, którzy w błyskawiczny sposób doprowadzili do całkowitej destrukcji handel samochodami w Polsce. DNO zostało osiągnięte dowodem niech będzie dialog z tym człowiekiem, któremu zapewne udaje się sprzedawać swe idealne, bezwypadkowe , po pierwszym właścicielu itd. auta. On czeka na barana, nic poza tym i znajduje jak się domyślam a nie jest w stanie wytrzmać ciśnienia przy jednym sensownym pytaniu na które sam odpowiedział w swym anonsie.
To pokazuje ile prawdy jest w tych opisach, podejrzewam, że prócz ilości drzwi, koloru, pojemności silnika i koloru tapicerki (czyli to co widać na foto) niewiele więcej. Przepraszam jeszcze ilości kół w aucie, nie mylić z rodzajem kół, to co innego! Dziś dzwoniłem do człowieka, który wystawił na sprzedaż auto, które mnie interesowało. Na wszystkich foto auta są aluminiowe felgi a podczas rozmowy telefonicznicznej okazuje się, że felgi nie są w cenie, są stalówki!
Ku..wa to dlaczego na zdjęciu nie ma auta ze stalowymi kołami albo w opisie nie ma o tym mowy. Na ch.. naciąga sku….l na telefon? Muszę tracić czas na rozmowę z debilem a ja nie czerpię z tego przyjemności. Dochodzimy do tego, że będzie chyba trzeba sie pytać czy silnik jest w cenie, albo siedzenia bo zamiast nich sprzedający przewiduje wstawienie dwóch drewnianych taboretów z kuchni przykręconych na wkręty do regipsu.
Weście się opamiętajcie, szaleństwo już przekroczyło bezpieczną krawędź, to co się teraz dzieje szkodzi wszystkim. Gówno pomieszane kijem ze stolcem tak bym to zobrazował jeżeli chodzi o zakup samochodu używanego w polsce i uczciwość handlowców.
Myślę, że bez odgórnego panaceum to nie wyhamuje, proces gnilny jest tak głęboki, że przywrócenie życia martwej tkance nie jest możliwe bez jej amputacji.
Przywrócić ład i porządek w tym zakresie, będzie szalenie ciężko. Myślę, że może być to częściowo możliwe ale tylko po wprowadzeniu odpowiednich przepisów regulujących całkowicie handel samochodami, eliminujących tzw. czarną strefe typu sprzedawanie samochodów w Polsce na umowę z “Niemcem”, po których nic ale to nic ani jedna polska złotówka nie wpływa do budżetu. Teraz wiem, że można się oburzać, że tam też kradną, owszem kradną -tymi gardzę i sram im prosto na łep lub w papę, ale nawet jakby byli sami tacy co nie kradną to z pustego dzbana i Salomon nie naleje.
Tak naprawdę, jakby wszyscy mieli jednakowe szanse bo musieli by ponosić jednakowe koszty, wtedy okazało by się kto jest dobrym handlowcem, ma dobry towar i potrafi go sprzedać. Dziś są umowy z “niemcami” a przy tym działalność gospodarcza pełną parą bez “działalności gospodarczej”, pytam jak ma wytrzymać przy takiej “konkurencji” ten co ma wszystko zarejestrowane i chce to zrobić zgodnie z literą prawa? Żadnych szans, musi kręcić bo otoczenie go poddusza i brak mu tlenu.
Mało tego jak urząd skarbowy, czy celny będzie chciał znaleźdź ofiarę to będzie szukał właśnie u takiego legalisty bo tam najłatwiej złapać palanta na jakimś delikatnym wałku, grube ryby kręcą na boku niemiłosiernie, zarabiają kokosy ale jak trzeba kogoś drapnąć to najlepiej się nadaje patafian z kwitami czyli zusowiec bo czarna strefa jest niewidzialna.
Kurwa tyle lat już ten proces zgnilizny z lewymi umowami trwa, nic nikt z tym nie robi. Po co?
Kolejna rzecz, trzeba sprowadzić do odpowiedzialności karnej za słowa, które zwabiają pod oferowany pojazd a który z opisem nie ma nic wspólnego.
Jakby zrobić to sprawnie i konsekwentnie, czarne owce myślę, że zaczęły by się wykruszać z biznesu, proces powolny ale trzeba dać choć szansę na poprawę.
Czarna strefa dotycząca sprzedaży samochodów i części do nich bez jakichkolwiek opłat w Polsce generuje wg. mnie poza narko a przed poronobiznesem największe profity. Mało tego myślę, że niejeden, który handluje i miałby świadomość, że inaczej nie można tego zrobić jak legal to by dalej robili to samo tylko legalnie. Nie może być tak, że garstka próbująca robić to uczciwie nie może się przebić przez tłumy tych , którzy robią to poza jakimkolwiek prawem.
Ujarzmić dzicz ale kompleksowo to jest wyzwanie a nie pierdolenie o niczym w tym sejmie i wokół niego. Ja nie widzę żadnego bizona w telewizji ani nie słyszę w radioodbiorniku, który by mądrze coś gadał. Nakręcają w około jakiś banalnych psełdoproblemów spiralę, potem tygodniami wałkują jeden nudny temat, banda pojebów, wszyscy, żeby była klarowność.
Co gorsza polski rak , dosłownie mamy już na terenie niemiec!
Tam jesteśmy my i są już nasze pomysły.
Nagminnie zaczeli kręcić licznikami bo poszła wiedza ,że jak diesel będzie miał mały przebieg to kupiec z Polski spocony w kroczu przybędzie po auto rychlej.
Nawet już nie jest to margines turecki.
Nie jest to tak masowe zajęcie jak u nas ale już procentowo się to pogłębia , kręcą Niemcy chcąc dobrze sprzedać auto na export!
Ci co handlują pod Niemca są bardziej powściągliwi z takimi zabiegami, mają droższe auta ale z historiami przebiegu, książkami serwisowymi itd.
Tam Niemiec czyli kupiec docenia po pierwsze to, że im dłużej przy aucie jest tuv czyli przegląd techniczny tym lepiej , jak go nie ma przeciętny Niemiec nie bierze pod uwagę zakupu takiego auta wogóle, tylko jakieś lumpy niemieckie czy handlarz turecki lub inne tego typu towrzystwo.
Dla cywila niemieckiego auto bez tuv- u to odpad .
Dlaczego ?
Dlatego ,że wbrew pozorom proste badanie techniczne jakim jest tuv – piszę proste ponieważ jest przeprowadzone na bazie mniejszej ilości sprzętu jak w polsce- jest dużo dokładniejsze i uczciwsze jak u nas.
Jak to sie dzieje, że w polskiej stacji diagnostycznej mającej urządzenia kontrolne z górnej półki sprawdzające amortyzatory , płyty szarpiące itd. auta które poruszają się po polskich drogach tak wyglądają.
W Niemczech tuv(przegląd techniczny) przedłużamy co dwa lata i to się sprawdza, u nas po wyjeździe ze stacji już można się przyczepić a cóż by dopiero było jakby ta męka samochodu trwała dwa lata. Nie, przegląd powinien być w wielu przypadkach co miesiąc , żeby na bierząco eliminować usterki typu ledy z przodu jako niby światła dzienne. Te chińskie cacka świecą gdzie chcą, robią więcej zamętu jak kożyści. Ja nie zauważyłem na terenie niemiec, żeby ktoś miał takie światełka u nas to masowe zjawisko paranormalne. Proszę się nie dziwić, że porównuje akurat Niemcy, ja też ich nie lubię ale uważam, że pewnych rzeczy wypada od nich się nauczyć.
Dlaczego uważam, że te ledy to nieporozumienie? Ponieważ jak się domyślam sprzęt jest nie homologowany a co gorsza montowany w domowych, paryzanckich warunkach bez zwrócenia uwagi na to czy będzie taka lampka oślepiać innych czy nie. Najważniejsze podczas montażu jest tylko to czy bedzie ładnie wyglądać na “moim aucie” nic poza tym. Potem świecą takie dziwadła jedno oko na Marko drugie na Kałkaz.
Analizując temat głębiej żaden Chińczyk chyba nie podejrzewał, że nawet nie musiał lobbować zmiany przepisów w Polsce dotyczących zapalonych świateł przez całą dobę, które dadzą mu doskonały rynek zbytu. Ledowy śmietnik w Polsce to przód samochodu. Jezu, teraz coś mi się skojarzyło żebyśmy tylko nie szli w kierunku tego co mamy np. w Indiach tam auto jest udekorowane jak odpustowa świątynia a może to o to chodzi w końcu świat się zmienia! Ło Jezu czyżby w momi wcieleniu pojadę jeszcze do miasta wojewódzkiego autobusem uczepiony na stojąco do tylnego zderzaka? Nie wykluczone.
Podaje tylko taki przykład bardzo szybki ale , który każdy może zdiagnozować sam osobiście jeżdżąc po naszych drogach, nie wgłębiając się w inne szczegóły.
Proszę zwrócić uwagę na światła mijania w samochodach , które nas mijają z naprzeciwka i nie chodzi tylko o te słynne ledy, którymi polska się zachłysnęła ale ogólnie nawet o fabryczne światła w aucie.
Procentowo ile jest mijających nas samochodów, których reflektory lub choćby jeden reflektor nie świeci tam gdzie powinien tylko w nasze oczy ?
To daje taki przykład bardzo prymitywny , bardzo ale jakże mający wielki wpływ na jakość podróży po polskiej drodze.
W Niemczech na tuv to jeden z kluczowych kontrolowanych elementów jakość świecenia lamp. Ich stan, jak są ustawione, czy działają silniczki podnoszenia i opuszczania reflektora!!! Tak tak, silniczki lamp , jak nie działają lampa jest do wymiany i może wyglądać jak nowa jest zdyskwalifikowana.
Proszę mi zaufać znam temat. Poza tym te lampy używane, które przywozi się z serwisów niemieckich i potem w PL można kupić na giełdzie czy w internecie, niejednokrotnie wyglądają pięknie, jak nowe a uszkodzony jest silniczek dlatego została w DE usunięta z auta. Rzecz jasna nie każda używana lampa oferowana do sprzedaży ma taką usterke ale te, które wyrzuca się w serwisie a są wizualnie bez zastrzeżeń mają właśnie tego typu wady, nie przeszły tuv-u i zostały wymienione na nowe, stara idzie do kontenera i czeka ewentualnie na Polaka.
Tam nikt nie bawi się w rozklejanie lampy, żeby naprawić-wymienić silniczek regulacji i jakby zaproponować takie coś w serwisie czy warsztacie to była by konsternacja, pukali by się w głowę, nic poza tym.
Proszę sobie zamknąć oczy i jak ktoś podróżuje po Niemczech choćby, to przypomnieć sobie kiedy ostatnio spotkał auto , które go oślepiało jadąc z przeciwka?
Oczywiście nie piszę o tych baranach, którzy nie wyłączyli np. świateł drogowych lub przy załadowanym samochodzie nie opuścili lamp na regulacji elaktrycznej, piszę o klasycznym przykładzie świecenia lamp w których jedno świeci na pustynie w Maroko drugie oświetla góry Kałkazu. Ja nie widziałem takiego zjawiska.
Przykład z tymi światłami to jest taka podstawowa sprawa a na której u nas w Polszy rozkładamy się jak prostytutka na kozetce, leżymy w tym zakresie okrakiem z rozdziawionymi oczami lub jak kto woli z rozdziawionymi lampami.
W Niemczech podczas badania tuv nie ma np. “szarpaków” , na niektórch stacjach owszem ale tylko na niektórych regułą jest, że ich nie ma.
Zazwyczaj, gość przeprowadzający badanie prócz absolutnej podstawy sprzętowej czyli urządzenia do sprawdzania skuteczności hamulców i podnośnika ma do dyspozycji breszkę i mini latarkę. Koszy badania u nas i w Niemczech są te same, u nas 100 zł a w DE 50 euro ale na dwa lata czyli 200 zł, wychodzi tak samo. Poza tym ile odwagi w Niemcach, że badanie jest robione na dwa lata i wszystko trzyma się kupy, nie rozpada zaraz po wyjeździe ze stacji diagnostycznej.
U nas szarpią, maltretują, prawie do góry nogami auto przewracają a potem skąd te zombi na drodze?
W PL tyle jest stacji i mają świadomość, że jak jeden z drugim diagnosta odrzuci auto to wieść gminna pójdzie, że gość się przypierdala za bardzo i trzeba omijać ją łukiem dlatego jak chcesz żyć w tym zakresie to tylko pro forma nic poza tym, zaczynasz wnikać, nie ma cię . Po człowieku jeżeli chodzi o pracę i po stacji jeżeli chodzi o funkcjonowanie stąd ten burdel.
W Polsce diagnosta musi się naginać i być elastyczny jak stara pała milicyjna. Powiedzmy, że współczesne pałki policyjne nowej generacji sztywne bardziej przypominają właśnie tuv a retro kałczuk to nasza stacja kontroli pojazdów, pełna elastyczność działania.
Swoją drogą myślę, że “pierdolnięcie” lepsze miała ta elastyczna ale była zbyt niebezpieczna dla operatora ponieważ niopaczne manewrowanie doprowadzić mogło do samowyopałowania. W porywach szału podejrzewam ,że była nie do opanowania przez operującego tym sprzętem, fruwała na wszystkie strony.
Tuv na terenie Niemiec wykonuje pan inżynier z uprawnieniami. Warsztat, który stworzy mu warunki pracy, czyli zapewni minimum , które jest potrzebne do przeprowadzenia tego typu badań może dogadać się z takim panem i w umówiony dzień tygodnia, miesiąca czy jak zapotrzebowanie jest większe to oczywiście częściej umówić się na przeprowadzenie takich badań.
Sam warsztat z tego nie ma bezpośrednio gotówki, kasę zabiera pan przeprowadzający badanie rozliczając się potem ze swoimi urzędami ale, ale tu są dla warsztatu innego rodzaju korzyści .
Po pierwsze samo to, że w danym warsztacie jest przeprowadzany tuv to już jest coś poważnego i taki warsztat może liczyć na inne traktowanie, po drugie co przekłada się już na wymierne korzyści, auta, które podstawią klienci na tuv, a które z różnych względów nie przejdą badania są w tym warsztacie później naprawiane. Właściciel dokładnie wie do czego miał zastrzeżenia diagnosta i usuwa potem usterkę na zlecienie właściciela auta.
Proszę wierzyć gość, który wykonuje te badania wie doskonale ,że jakby został przyłapany na “przepuszczaniu” fuchy to jest po nim, świadomość w tym zakresie jest doskonała !
Dosłownie z kury, która znosi złote jajka zostaje mu w dłoni kupa, którą ta kura zrobiła w przerwie między niesieniem jaj.
Jemu nawet nie przychodzi do głowy, żeby coś kombinować, ma takie pieniędze z tego, że nie musi.
Poza tym pytanie po co? On ma pracę, warsztat ma pracę, klient ma sprawne bezpieczne auto, tu wszyscy są zadowoleni, nie potrzeba kombinacji a w rzeczywistości oszukiwania samego siebie.
Identyczna sytuacja można powiedzieć jest również na linii kierowca – policjant.
Proszę kiedyś spróbować z łapówką ( tak naprawdę nie polecam). Boże jedyny, nawet nie napiszę prawdopodobnie co będzie dalej, proszę sobie dopowiedzieć co będzie kiedy będziemy niemieckiego polismena nakłaniać ,żeby odstąpił od czynnności i próbować dać mu parę śmierdzących euro łapówki lub jak tego nie nazwał.
Ci ludzie zarabiają takie pieniądze, że nawet nie muszą o tym myśleć jak są pijani nie wspomnę o trzeźwym umyśle.
Tam jest cennik – swoją drogą taryfikator niemiecki wykroczeń wygląda jak stary testament, nie piszę o wyglądzie okładki czy jakości druku, pisze o zawartości w treść , księga, u nas? gazeta – a w nim wszystko dokładnie opisane np. wykroczenie które miałem okazję popełnić w ostatnim czasie czyli jazda chwilowo zamkniętym pasem , swoją drogą zajebiście lał deszcz widoczniość przed wjazdem do tunelu kiepska ,żeby nie napisać tragiczna, okazało sie, że z dwóch pasów jeden był wykluczony czyli palił się czerwony krzyż.
Jechałem za ciągiem pojazdów 50km/h dopuszczlna była 60 w tym dniu, przede mną jak wspomniałem auta, może 10 szt.
Wyjeżdżamy z tunelu zajeżdza mi drogę bmw e90 srebrne, widzę już dyskotekę “bitte folgen … polizei “i wcale nie ma we mnie zdziwienia, ponieważ jadę autem z polskimi rejstracjami. Po prostu kontrola i tyle, szluga i te sprawy, wąchają obligatoryjnie, nie mam pretensji jestem czysty, jadę za ekipą na “bandę” za autostradę.
Podchodzi do mnie paniopan, który siadział na miejscu pasażera, definicji paniopana chyba pisać nie muszę przypomnę ,że jesteśmy na terenie Niemiec, czyli naszych zachodnich sąsiadów.
Więc paniopan zaprasza mnie z dokumentami do bmw , zasiadam na prawym przednim fotelu, za kierownicą obfity pan z wącholem z tyłu zasiada paniopan .
Pan każe mi patrzeć w ekran standardowej nawigacji w bmw na środku deski i pokazuje mi film dokumentalny ze mną w roli gównej jak się okazuje.
Cofamy się w czasie, przed wjazdem do tunelu jest krzyż czerwony nad prawym pasem nad lewym zielona strzałka. Owszem teraz widzę ale !! Przede mną cały sznur niemieckich partyzantów jadących tak samo jak ja , warum ? To ja zostałem zaproszony do jednoosobowego linczu ?
Odpowiedź nie nadchodzi ani z ust paniopana ani z ust pana z wąsem .
Jebie w szoferce mocno szlugą, taką z gardła, ja jestem niepalący i żeby zobrazować powagę sytuacji mordował bym za palenie syfu w mojej obecności , po prostu nawet nie przebywam w towarzystwie palących w ogóle a tu przyjemność dubeltowa.
Zamknięte szczelnie okna bmw, zgaszony silnik, para na oknach i te oddechy, kurwa miałem dość i jeszcze wąs wyciąga biblie niemiecką.
Wg. jego cennika pojechałem za ?
90 euro – nie protestuję wiem, że to nie ma żadnego sensu poza tym, nie mam ochoty siedzieć dłużej w tym nieprzyjemnym ze względu na wyziewy towarzystwie, mówię ,żeby rzeźbił ten mandat i kończymy ten spektakl i projekcję .
Ale pan nie chce kończyć, bierze w dłoń kartkę i w związku z tym, że nie jestem Martin Luter i nie znam niemieckiego w wystarczający sposób, żeby sprawnie zrozumieć na kartce pisze takie działanie
90+20= 110
Więc 90 euro to jest za błąd jaki zrobiłem i muszczę za niego zapłacić a 20 euro to jego praca, czyli to ,że wogóle tam był i przeprowadza procedurę wypisania mandatu.
Swoją drogą auslanderzy, czyli nie gebelsy atacy jak my rusy i inne towarzystwo płacą dodatkowo 20 eur a jego rodacy 23 euro , powiedział ,że tak zarządziła Angela, wiecie który.
Dobra, 110 euro kosztowało mnie wyzwolenie się z objęć tej śmierdzącej fajami ośmiornicy.
Więc jest to nieco inaczej zorganizowane jak u nas ale…
NIE, NIE, nieeee już mam dość tego pisania. Podziękował, jeżeli choć jedna osoba wytrzymała to w całości to podziwiam, ja bym nie wytrzymał tego czytać. Mam ataki pisania i wtedy coś rzeźbie albo próbuję rzeźbić, czy wychodzi ciężko wyczuć ale mnie to nie rusza płynę na myśli słownej i dopóki nie boli dupsko od siedzenia to mogę pisać. Aż jestem w szoku jak jeden telefon potrafił mnie nakręcić, chyba po żadnym specyfiku bym się tak nie naładował, muszę częściej dzwonić po ogłoszeniach motoryzacyjnych w naszym kraju.
Obywatelu to kolejny żywy przykład, że narkotyki to szajs, nie działają, one cię oszukują bo rozpierdalają tobe twój czajnik, którego potem nie jesteś w stanie naprawić. Nawet jak znajdzie się kozak co będzie miał spawarkę i podejmie się reperacji twego czajnika to i tak nie przywróci jego sprawności- jedynie go połata, potem owszem zagotujesz wodę na herbatę ale na spawach będzie ciekło bo blacha jest za cieńka i nie wytrzyma ciśnienia.
Czytaj i obdzwaniaj ogłoszenia motoryzacyjne tam jest lepsza adrenalina.
Jeszcze słowo, jak ktoś zdołał wytrzymać do końca proszę o jeden znak, że to się udało obojętnie jaki tylko, żebym miał świadomość, że ktoś te moje poezje czyta a może trzeba sobie darować te stęki.
No.
ja czytam od deski do deski.
witam , nie naprawdę ?! a ja myślałem ,że tematy raczej męskie, siermiężne i nie zainteresują kobiety a tu proszę pomyłka , mam nadzieję ,że to nie z litości, na pocieszenie bo nie ma innej publiki.
w związku, że mam już jednego w tym przypadku jedną czytelniczkę plus ja to już jest tłum nie wiem czy nie bedę musiał tego zgromadzenia zalegalizować w urzędzie miasta. więc idąc za ciosem w przygotowaniu na zapleczu mojej czaszki przygotowuję już kolejny temat. czekam na impuls z otoczenia. Dziękuję za pozytywne info, pozdrawiam sławomir g.
No pewnie, że naprawdę! Czytam i na świecie mi od razu normalniej,Na te ledy-sredy mówię wąsy , a ch..ujfąsy brzmi najładniej.Bo oo, jak takiego widzę, to strach mam potrójny! Wiadomo, że psychopata. …nie łapię na co i po co ta konstrukcja?Dlatego już nie muszą mu się wcale w mej głowie przydarzyć codzienne atrakcje typu: tablice fzg pilny sms na dotykowy telefon, pszczoły lub bąki (hi) w kabinie, pilny pryszcz do likwidacji, żarcie z tyłu pięknie nęcące, woda pod fotelem, ostania fajka w szynie,rozmazy na makijażowej tapecie(nie daj boziu )…i czasu nie mam wymieniać.. Fusa lub fuski od razu kilkusekundowo i z całego serca nie trawię. W ogóle smsów, wąsów, mnieimieckich braci też nie .. Wąsaczowi w dupę łatwo wjechać, albo co gorsza cieszyć się, że głupi, bo bez świateł jedzie i nie wie…W Żaganiu, gdzie czołgi’ krzyczałam w fochowym szale na milicjantów,żeby taki show syrenowoświetlny zostawili dla kryminału łaknących, bo ja proszę pana o 3a.m. z samiuśkich żar jadę to chyba nie bez świateł? A wiesz jak jest po niemiecku fakiju? Fakensztaken! Powiedziała ma siostrzenica w sekrecie. Uwierzyłam..
A i żadnych fundacji, zgromadzeń,spędów i stadnych zachowań poproszę nie, bo lubię twą stronkę!
długo na to czekałem : )
Pozdrawiam
Wspaniale się to czyta! Też dotarłem do końca 😉
podziekował za słowo pokrzepienia, kłaniam się nisko sławomir g.
🙂 znak
znak :-))
Moim zdaniem tekst bardzo dobry, ale zapomina o…… klientach. Klient w Polsce nie ma pieniędzy i mieć nie będzie. W związku z tym nie jest w stanie zapłacić, a jak już płaci to ma wymagania jak klient zachodni. Prosty przykład ludzi uczciwych, którzy nie muszą czytać tego tekstu, ponieważ sami mogli by go napisać: jadą na własną rękę do Niemiec i kupują samochód od prawdziwego Niemca, wszystko się zgadza – papier z rzeczywistością. Płacą za to słono i wracają do Polski. Zakup dobry, samochód sprawuje się rewelacyjnie w ich rękach przez najbliższe kilka lat. Wszystko jest dobrze do momentu sprzedaży, którą też uczciwie w 100% przeprowadzają, zdjęcia, opisy, pełna dokumentacja, faktury itd. itp. Tutaj następuje szok, zderzenie z rzeczywistością: nikt nie jest zainteresowany ofertą, ponieważ jest za droga (ergo początek mojego wywodu). Także uczciwy nabywca i sprzedawca ma dwa wyjścia: utrzymywać samochód, który chce już sprzedać i kupić nowy (te mu się normalnie już znudził / wysłużył – ludzie zmieniają w końcu tak samo samochody jak i ubrania czy sprzęt RTV/AGD) albo obniżyć cenę i w końcu go sprzedaż ze sporą stratą. Decydują się jeszcze bardziej obniżyć cenę, zacisnąć zęby i obniżyć. Następują pierwsze telefony: Panie-czemu tak drogo? Panie-ile to był on kręcony? Panie-z ilu samochodów jest ten samochód? Uczciwy nabywca i później sprzedawca nie wie co robić, wpada w popłoch, no bo jak to tak? Samochód jest w 100% oryginalny i wszystko jest w nim pewne wraz z przebiegiem (dużym, ale nie kręconym i samochód, mimo tego przebiegu wygląda jak z fabryki). Ostatecznie znajduje się w końcu jakiś nabywca, który mocno kręci nosem, jeszcze bardziej obniża cenę i w końcu dokonuje dobrego zakupu, oczywiście nie dziękując, nie kontaktując się ze sprzedawcą w obawie, że ten zmieni zdanie i będzie chciał samochód z powrotem – wszak po zakupie okazało się, że nabył samochód w stanie bardzo dobrym, nie kręcony i krótko mówiąc: wykiwał frajera, bo kupił cudeńko za przysłowiowe psie pieniądze. Na to każdy nabywca samochodu w PL liczy. Co do opłat, podatków, regulacji to ma to pośredni wpływ na rynek, ponieważ przy wysokich rygorystycznych warunkach sprowadzania i sprzedaży aut w Polsce będzie więcej firm “lewych” oferujących “dobry” towar w “dobrej” cenie. Przy niskich regulacjach / opłatach zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał jeszcze lepszą ofertę, a klient polski liczy każdy grosz (dosłownie), więc nawet samochód 50zł tańszy robi różnicę, poza tym można też i przysłowiowy szrot kupić za sporą kwotę gotówki – cena nie gra tu roli i nie jest wyznacznikiem jakości, cenę sprzedawca może zmienić w ciągu kilku sekund na każdym portu ogłoszeniowym i taniej zrobić drogą – także nie ma tu absolutnie żadnej zależności typu drogi to stan “igła”. Jak ktoś chce to niech kupuje drogo dobre samochody w Niemczech i je później sprzedaje w Polsce ze stratą – im więcej takich ofert tym rynek bardziej zapełni się dobrymi samochodami u nas na ulicach. Prostego remedium na to nie ma. Wysokie kary też nie odstraszają złodziei czy oszustów – jak ktoś jest w desperacji to zrobi wszystko nie zważając na ryzyko. Poza tym każdy nabywca czegokolwiek u nas w kraju ma za zadanie wykorzystać sprzedawcę w tym sensie, że za małe pieniądze uzyskać jak najwięcej, by nie przepłacić, ale by wyszło, że jest oferta była najtańsza w kraju i nikt inny nie osiągnął takiego pułapu cena/jakość jak jemu się to udało. Moim zdaniem tak był i będzie jeszcze……….kilka set lat jak nie więcej i mówią to poważnie. Także szkoda sobie tym głowę zawracać, trzeba przyjąć, że tak jest. Będą tylko okresy, gdzie tych oszustów na rynku przez moment będzie mniej albo przez moment będzie ich więcej, jak to w każdej dziedzinie życia.
Poza tym widziałem ofertę pewnego samochodu od handlarza z małego miasta obok mojego miasta wojewódzkiego. Handlarz ten sprzedawał samochód w bardzo niskiej cenie, samochód Niemiecki, który powinien kosztować 2x tyle. Dobrze opisał ofertą, zrobił zdjęcia itd. itp. Po moich oględzinach tego samochodu uznałem, że oferta jest uczciwa – za taki złom na pewno więcej bym nie dał ile chce sprzedawca, ew.obniżył bym cenę jeszcze o jakieś 200-300zł co przy tej kwocie nie wiem czy miałoby sens, ponieważ w końcu dostałbym ten samochód za darmo 🙂 Co się stało? Stało się to, że w końcu znalazł się na niego nabywca z innego małego miasta obok mojego miasta wojewódzkiego. Kupił go, zdemontował kilka rzeczy, nie zrobił przeglądu itd. Kupił, pojeździł z miesiąc / dwa, wymontował kilka elementów i wystawił na sprzedaż i tu szok………..wystawił go z ceną ponad 2x większą niż go kupił od handlarza (normalnej firmy) !! Oczywiście sprzedaż jako osoba prywatna, w ogłoszeniu dodatkowo kłamiąc, zmienił jego przebieg, odmłodził i parę innych kwestii. Jest to sytuacja z ostatnich 2-3 tygodni, jednak nie jest to jedyna sytuacja jaką widziałem. Jak to się ma do handlarzy? Przecież to osoba prywatna, a takie “wałki”. Zaznaczam, że nie jestem handlarze i mam swój “stary” samochód już 5 rok i właśnie próbowałem go sprzedać by kupić drogi i mówię Wam w prost: sprzedaż samochodu w Polsce to mordęga, nie mam pojęcia czy go sprzedam, a jak tak to za 25% ceny co go kupiłem, a samochód jest zadbany i przysłowiowa “igła” – jednak jest mały i chcę teraz powiększyć sobie auto. Większość osób co do mnie dzwoni to negocjuje cenę przez TELEFON nie widzą nawet mojego samochodu. Mówię im wprost: Pan go nawet nie widział, przecież nie ma sensu ceny ustalać skoro na żywo może Pan nawet 1zł za niego nie dać. Generalnie każdy w Internecie lubi się wymądrzać i pisać dyrdymały jaki to on nie jest i co by nie kupił czy co by nie sprzedał. Prawda jest taka, że 80% z Was nie ma kompletnie pieniędzy, a jak coś tam ma to oszczędza dosłownie na wszystkim i chce wykorzystać do cna każdego sprzedawcę: czy to osoba prywatna jak ja czy handlowca (oni mają najgorzej, ponieważ sam mam o nich zła opinię nawet przez samym kontaktem ergo tekst autora tego bloga). Ja mam w domu słonia w karafce – dziękuję i pozdrawiam ciepło!!
Doczytałem do końca 😉